Dziś relacja z naszego weekendu na Mazurach,choć ściślej mówiąc geograficznie ten rejon to Warmia. W piątkowy wieczór dotarliśmy na miejsce.Po posiłku zamarzył mi się ogień w kominku więc PT jak na dzielnego faceta przystało wykrzesał ogień.
Miło i ciepło wręcz przytulnie ale… Nie przyjechaliśmy tu tylko by siedzieć we własnym towarzystwie. Ja chciałam poznać też inne blogerki a te właśnie dawały dymne znaki,że integracja trwa i czas by się poznać. Tak oto poznałam Bożenę i jej rodzinę, Wiolę,którą poznałam w Reymontówce, Beatę naszą podróżniczkę z którą mam wiele wspólnego bo także uwielbiam włóczęgę po Polsce i świecie, Anię i jej super rodzinkę oraz Martę,z którą znam się bardzo dobrze 😉 Bawiliśmy się świetnie a żartom i salwom śmiechu końca nie było.
Sobota.
Godzina 8:00 rano pobudka.Szybko się ogarnęliśmy i wartko poszliśmy rodzinnie na śniadanko. Tam czekało na nas tyle pyszności,że nawet niejadek Nianio znalazł sobie naleśniki które mu zasmakowały i o dziwo zjadł prawie całego.
Najedzeni i pełni sił ruszyliśmy na centralny plac Bajkowego Zakątka gdzie czekała nas nie lada atrakcja.
Park linowy bo o nim mowa czekał na nas. Moi panowie szybko przebrani i zabezpieczeni wspinali się na wierzchołki drzew. Zadecydowanie nie było to łatwe zadanie ale nie dla takich wyjadaczy.
Starszy Barat z uśmiechem na ustach przemierzał trasę wśród konarów drzew by dziarsko zjechać tyrolką na końcu trasy. PT natomiast jako wytrwały wspinacz trasę pokonał trzykrotnie bez wielkiego wysiłku ale za to z taką radochą jaką mają małe dzieci stawiające pierwsze kroki.
Myślicie,że Nianio chciał być gorszy?
Mowy nie ma!
Nieopodal był mały tor dla maluchów na którym bardzo mu się podobało.Kilkakrotnie przeszedł jego trasę a ja tylko biegałam za nim z miną mówiącą wszystko:Tylko mi tu nie spadnij!
Jeśli ktoś myśli, że to koniec atrakcji jest w wielkim błędzie.Nasze organizatorki wraz z Bajkowym Zakątkiem zadbały by panowie mieli co wspominać choć i nie tylko oni;)
Atrakcja jakich mało to poduszkowiec.Moi mężczyźni nie mogli nie spróbować swoich sił zasiadając za sterem tego urządzenia.
Jednak quady to była najfajniejsza atrakcja dla nas wszystkich. Tak samo małych jak Nianio ze mną i PT oraz SB.Każdy z nas spróbował swoich sił. Nianio pierwszy raz w życiu jechał quadem choć PT bał się z nim jechać nieustraszona mama wzięła dziecię i Młody miał radochę jakiej mało.Co tu dużo mówić sami zobaczcie jego minę.
Atrakcji i emocji było w takiej ilości,że po posiłku moja trójka facetów poszła relaksować się na basenie i saunie w Leśnym SPA.
Ja natomiast zaczynałam intensywne popołudnie wśród blogerek. Wykłady i szkolenia a także mały wypad do Olsztyna. Jednak o tym wszystkim opowiem już w drugiej części mojej opowieści na którą zapraszam Was już jutro.
My tylko raz byłyśmy w parku linowym, pierwszy i ostatni 😛
Fajnie, że atrakcje udane.
My lubimy wspinaczkę choć ja za linowym parkiem tak sobie wolę ściankę jakoś czuję się bezpieczniej
Trzymasz w napieciu 😀
Pewnie ze tak,emocje trzeba dozować 😉