Gdy dowiedziałam się o tym,że wezmę udział w tym wydarzeniu skakałam z radości.
Wizja spotkania z innymi blogerkami dodawała mi skrzydeł.
Zaczęłam planowanie podróży, wiadomo z rodzinką i naszą maleńką piesiulą,która waży bagatela 49 kg.
Po kilku rozmowach telefonicznych moja mama stwierdziła, że może do mnie przyjechać i zajmie się psinką a my spokojnie będziemy mogli pojechać do Kościeliska.
Środa tuż przed wyjazdem plany niestety musiały ulec zmianie.
Mąż nie dostał wolnego,Starszy Syn miał klasówkę a ja perspektywę samotnej podróży pociągiem z Młodym.
Telefon do
Moniki krótka wymiana zdań i szybka decyzja jedziemy razem.
Zaczyna się w domu walka z czasem.
Biegiem po Niania do przedszkola,następne na dworzec by kupić bilety na ten sam pociąg,ba wagon i przedział by być razem i jeszcze trzeba się spakować.
Czas tyka.
Ja z telefonem w ręku biegałam po całym mieszkaniu pakując manele.
Uff…
Zdążyłam ze wszystkim a gdy podniosłam plecak to stwierdziłam,że mam co dźwigać.
O 22:00 byliśmy na dworcu,krótka chwila oczekiwania na pociąg i….
Rozlokowaliśmy się w przedziale.
Maluchy mimo późnaj pory jakoś nie przejawiały oznak senności,zresztą my również nie mogłyśmy się nagadać.
Zamiast nabrać sił i choć troszkę oczy zamknąć przegadałyśmy całą noc.Koło godziny 7:00 dotarliśmy do miasta Kraka.
Przesiadka w autobus i pomkneliśmy do Zakopanego.
Po prawie trzech godzinach jazdy z rozgadanym Nianiem,moich oraz współpasażerów zwiędniętych uszach byliśmy u kresu podróży.
Dzięki radom od pana Karola do pensjonatu dojechaliśmy busikiem,no dobra nie pod sam pensjonat ale blisko i tu zamiast z pomocą przyjść nam nawigacja ta chciała nas wywieść w pole,las lub inne bliżej nie określone miejsce.Ciepło powitani przez właściciela,szybko rozgościliśmy się w pokoju.
Szybki prysznic,rozpakowywanie i….
Niespodzianka
Po otwarciu plecaka najpierw poczułam delikatną woń perfum,gdy wyjmowałam nasze ubrania owa woń nabierała coraz to intensywiejszej siły.
Niestety podczas każdej podróży muszą być jakieś straty.
Tak było i tym razem.
Cały flakon moich ulubionych perfum wylał się podczas transportu.
Nasze ciuchy z daleka pachniały francuskimi perfumami.Wierzcie mi z kilometra by mnie każdy wyczuł.
Dzięki temu,że właściciel pensjonatu to człowiek zapobiegliwy i wyprzedza myśli gości okazało się, że do naszej dyspozycji jest pralka.
Dawno nie ucieszyła mnie taka wiadomość.
Pralka.
Ciuchy do prania a my na wycieczkę.
A gdzie byliśmy i co widzieliśmy dowiecie się niebawem z kolejnych moich relacji.
Opowiadać mam o czym i sporo zdjęć mam Wam do pokazania.
To był długi i intensywny weekend.Dlatego napiszę jedynie ciąg dalszy nastąpi niebawem 🙂
Szkoda tych perfum, ale mi też się zawsze coś przydarzy, najczęściej czegoś zapomnę zabrać.
M.
Zdarza sie i mnie 😉
No i “wyścigówkowa misja” została zakończona sukcesem!
Pozdrawiam 🙂
Zdecydowanie i wielkie dzięki za to Tobie sie należą i przy następnym spotkaniu kawa 😉
Oj tam, wyjazd bez przygód to nie wyjazd 🙂
Oj kochana przygód mieliśmy bez liku każdy dzień w nie obfitował
Izabela to nie perfumy!!! to feromony!!!!! 😀
Jasne nawet po praniu czuć było zapach Shalimar ode mnie i Młodego ;))